Wyzwanie grupowe - Kryzys wiary Paladyna

W grupie FB do której należę zorganizowano wyzwanie pisarskie (a właściwie jest to jego druga edycja) które polega na wybraniu w ciemno numeru tematu a następnie napisać coś do niego. Mnie przypadł "Kryzys wiary Paladyna". Podejrzewam, że niektórzy z Was po przeczytaniu tego tekstu uznają to za chodzenie po bezpiecznych granicach. Jednak mam nadzieję, że mimo to spodoba Wam się tekst i uda się Wam doczytać go do końca. No dobra, nie przedłużając więcej zapraszam do czytania.


---------------------------------------------------------------------------------------------------------
     

Stałem na straży równowagi przez dwanaście lat. Od pierwszego dnia w którym złożyłem śluby. Widziałem wiele dobrych ludzi splugawionych magią, na których oczyszczenie nie działało i trzeba było ich zlikwidować. Kto raz wpuścił spaczenie do swego ciała, już zawsze będzie dla niego otwarty. Ścisnąłem swój amulet rozproszenia magii, nie aby gdzieś w okolicy jakaś była, robiłem to pod wpływem czystego odruchu. Ale może powinienem się najpierw przedstawić. Jestem Ryza, paladyn, krótkiego krzyża w służbie równowagi magii. Lewe ramię Templariuszy, którzy wysyłali mnie, a właściwie nas, ponieważ „Lewe ramię” składało się z piętnastu najbardziej odpornych na spaczenie i zaprawionych w bojach strażników. Zostaliśmy wysłani do zamku Cesslay, gdzie wybuchło spaczenie. Droga do zamku przebiegła be żadnych niespodzianek. Może i zwróciłbym na to uwagę, gdyby to był mój pierwszy wybuch mrocznej magii. Wszystko w promieniu działania najczystszego spaczenia uległo stopieniu. Nie jest to przyjemny widok, z zapachem jest odrobinę lepiej, pod warunkiem, że nie myśli się o jego źródle. W powietrzu unosiła się woń przyrządzonego mięsa. Kiedy dotarliśmy pod zamek, na początku sądziliśmy, że jakimś cudem zeszliśmy z drogi, cztery piękne wieże wzmocnione białą magią, aby ani czas, ani spaczenie nie oddziaływało na nie, zostały obrócone w pył. Brama wejściowa była w połowie zasypana, a krata zabezpieczająca leżała jakieś pięćdziesiąt metrów dalej, rzucona jak niepotrzebne truchło. Spojrzeliśmy po sobie, po czym jednocześnie wyciągnęliśmy miecze oraz z tarczami założonymi na drugich rękach ruszyliśmy w kierunku zamku, mrucząc zaklęcia rozpraszające. Szukaliśmy ocalałych, ale niech Stwórcy wybaczą, patrząc na wszechobecne zniszczenie i spaczenie nie robiliśmy sobie wielkich nadziei. Jedynym w miarę dobrze zachowanym fragmentem zamku był główny hol. Wiedzieliśmy, że było to centrum wybuchu i tutaj trzeba odprawić rytuał oczyszczenia. Jednak kiedy byliśmy w połowie rytuału, wszyscy jednocześnie odwróciliśmy się w stronę drzwi wejściowych. Stała tam postać o tak silnej aurze spaczenia, jakiej nigdy wcześniej nie czułem, po szybkim rzucie oka na moim kompanów zrozumiałem, że oni czują to co ja. Postać odezwała się i słyszeliśmy ją wyraźnie mimo tego, że jej usta nie poruszały się „Gdy słońce zajdzie, wszystko zniknie. To miejsce to jedynie początek. Znieważyliście nasz dar, więc go zabierzemy”. Gdy skończyła mówić, rzuciła się na nas. Stwórcy, nigdy nie widziałem postaci tak wielkiej i szybkiej jak w tej chwili, zabiła czterech z nas jednym uderzeniem ramienia. Po marnych pięciu minutach w których postać nie wykazywała żadnych oznak, że odczuwa rany, które jej zadajemy, zostałem sam. W tym momencie postać wysunęła w moją stronę dłoń z szeroko rozłożonymi palcami. W tym momencie moje ciało wyprostowało się, ręce i nogi rozłożyły, a ja mimo wszelkiego starania nie mogłem poruszyć nawet o milimetr. Słyszałem jak upada mój miecz, ale ten dźwięk był odległy, jakby tylko echo oryginału. Przed oczami zobaczyłem tak jasne światło, że aż krzyknąłem, a raczej krzyknąłbym gdybym miał jakąkolwiek kontrolę. Znowu usłyszałem głos, jednak tym razem był on słodki, kobiecy, kuszący.
- Nie opieraj się, jesteś inni niż oni. Dla ciebie jest jeszcze szansa na ratunek. Możesz dożyć sędziwego wieku u boku swej ukochanej i już nigdy nie słyszeć o walkach. - Gdy głos ucichł, poczułem, że mogę odpowiedzieć, pierwszym dźwiękiem jaki wydobył się moich ust to krzyk a później gdy zebrałem trochę energii odpowiedziałem – Masz rację. Jestem inny i wiem, że stwórcy cię zniszczą.
- Postać tylko zaśmiała się, a ja słyszałem jak używa jednocześnie obu głosów. Po chwili postać znowu odpowiedziała
– Naprawdę sądzisz, że twoim stwórcom zależy na dobru. Pomyśl, przez całe szkolenie wpajają Wam reguły, zasady, prawa które znacie na pamięć i z których musicie korzystać. Czterysta pięćdziesiąt osiem punktów, nie licząc już podpunktów, to i tak dużo. Wszystkie mają na celu stworzenie jednostek ślepo wykonujących rozkazy. Myśl, czy nie zdarzyło ci się oberwać za pytanie lub wykonanie czegoś nie tak jak mówiły punkty?
Gdy głos znowu umilkł, zdałem sobie sprawę, że postać ma rację, a w momencie gdy to słowo się sformułowało, moja zbroja zaczęła mnie palić, jakby była z żywego ognia, postać w tym momencie uderzyła w powietrzu ręką w lewo i prawo a mój mundur upadł na podłogę zniszczony i w wielu częściach. Ja upadłem na kolana oddychając głęboko. Gdy wciągałem powietrze, czułem się cudownie, jakbym po raz pierwszy od dawna oddychał bez żadnego ciężaru na sercu. Głos znowu przerwał ciszę – przyjemnie się oddycha. Pamiętasz to uczucie, dawno tego nie robiłeś. - kiedy głos umilkł, powiedziałem „Jak to? Przecież musiałem oddychać, by żyć”. Głos odpowiedział mi „to nie ty oddychałeś, ale twoja zbroja. Karmiła się tobą, a w chwili, gdy zacząłeś myśleć, chciała cię spalić, by zachować to w sekrecie. Przepraszam, ale twoich przyjaciół nie udało się wyciągnąć ze zbroi”. Wtedy rozejrzałem się po holu i zobaczyłem czternaście spalonych postaci z kawałkami zbroi, nawet z odległości czułem żar bijący ze zwłok. W tym momencie przestałem wierzyć w słowa, którymi karmią nas Templariusze, ścisnąłem swój amulet rozproszenia. Był pusty, dziwne ale nie wyczułem w nim żadnej ingerencji. Jakby zawsze taki był.

Komentarze