Cześć, chciałbym taki szybki i nieplanowany post wam dać z moim nowym tekstem. Został on napisany mniej niż pięć minut temu i mimo dość smutnej historii mam nadzieję iż przypadnie Wam do gustu.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Możecie wierzyć lub nie ale ludzie dziwią się kiedy mówię im, że nie podróżuję samochodami. Nawet jako pasażer. Wiecie, nigdy nie tłumaczyłem się z tego powodu ale czas to zmienić, może dzięki temu zrozumiecie mnie lepiej. Jakieś pięć lat temu jechaliśmy z dziewczyną do domu wracając z wakacji, to był dzień w którym się oświadczyłem i z jednej strony chciałem wrócić szybko do domu ale z drugiej jestem pewny iż jechałem z dozwoloną prędkością. W pewnym momencie wyjechał na nas samochód, odbiłem lecz kierowca najwyraźniej w ogóle nie panował nad pojazdem i mimo starań ze strony nas obu nasze pojazdy spotkały się. Następne co pamiętam to łóżko. Kolejny przyszedł zapach, ten charakterystyczny zapach szpitala. Ten którego nie znoszę do chwili obecnej i który sprawia, że robi mi się niedobrze. Byłem sam jednak gdy próbowałem wstać z łóżka poczułem się wyjątkowo słabo. W godzinę lub dwie później spróbowałem znowu i po męczącym truchcie dotarłem do miejsca gdzie powinny być drzwi. Tam zobaczyła mnie pielęgniarka która podeszła do mnie i mówiąc, że nie powinienem wstawać poprowadziła mnie znowu do łóżka. Chciałem się przeciwstawić lecz całą energię włożyłem w tą krótką podróż. Zdążyłem tylko zapytać pielęgniarkę o moją narzeczoną a ona w odpowiedzi rzekła "Dowie się pan wszystkiego w swoim czasie". Później coś zmieniła w maszynie stojącej obok łóżka a ja zapadłem w sen. Gdy się ponownie obudziłem przy moim łóżku stali moi przyszli teściowie, powiedzieli mi iż byłem nieprzytomny od sześciu miesięcy a na moje pytanie o nią odpowiedzieli że zginęła na miejscu. Po tej informacji zamknąłem się w sobie. Teoretycznie mogłem wyjść po maksymalnie miesiącu jednak zostałem przepisany na oddział psychiatryczny i byłem tam dodatkowe pięć. Pamiętam je jak przez mgłę i czasami pojawiają się pojedyncze sceny ale poprzeplatane innymi które wydarzyły się w innym czasie. Kiedy wyszedłem musiałem być na silnych lekach ponieważ miałem bardzo mocne napady paniki na sam widok samochodów. Teraz jest już lepiej, i mimo, że nie mam zamiaru prowadzić a nawet wsiąście do autobusu wiąże się u mnie z dużym strachem to już nie ulegam aż takiej panice jak wcześniej. Muszę Was jeszcze poinformować iż dopiero trzy dnie temu, to znaczy dwa lata po moim wyjściu ze szpitala a trzy od wypadku odważyłem się pójść na jej grób. Nie dlatego, że bałem się cmentarzy, powodem mego strachu była myśl, że jak tam pójdę to ona naprawdę umrze. Do tej pory mogłem oszukiwać sam siebie iż ona gdzieś jest, pozbawiona pamięci i osamotniona ale jest. Jednak od tego czasu przychodzę i rozmawiam z nią codziennie. I zanim powiecie, że oszalałem, wiem iż nie odpowie mi ale kiedy powiem jej o wszystkich moich planach oraz wyobrażenie naszego wspólnego życia, jakoś tak lżej mi się robi.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Możecie wierzyć lub nie ale ludzie dziwią się kiedy mówię im, że nie podróżuję samochodami. Nawet jako pasażer. Wiecie, nigdy nie tłumaczyłem się z tego powodu ale czas to zmienić, może dzięki temu zrozumiecie mnie lepiej. Jakieś pięć lat temu jechaliśmy z dziewczyną do domu wracając z wakacji, to był dzień w którym się oświadczyłem i z jednej strony chciałem wrócić szybko do domu ale z drugiej jestem pewny iż jechałem z dozwoloną prędkością. W pewnym momencie wyjechał na nas samochód, odbiłem lecz kierowca najwyraźniej w ogóle nie panował nad pojazdem i mimo starań ze strony nas obu nasze pojazdy spotkały się. Następne co pamiętam to łóżko. Kolejny przyszedł zapach, ten charakterystyczny zapach szpitala. Ten którego nie znoszę do chwili obecnej i który sprawia, że robi mi się niedobrze. Byłem sam jednak gdy próbowałem wstać z łóżka poczułem się wyjątkowo słabo. W godzinę lub dwie później spróbowałem znowu i po męczącym truchcie dotarłem do miejsca gdzie powinny być drzwi. Tam zobaczyła mnie pielęgniarka która podeszła do mnie i mówiąc, że nie powinienem wstawać poprowadziła mnie znowu do łóżka. Chciałem się przeciwstawić lecz całą energię włożyłem w tą krótką podróż. Zdążyłem tylko zapytać pielęgniarkę o moją narzeczoną a ona w odpowiedzi rzekła "Dowie się pan wszystkiego w swoim czasie". Później coś zmieniła w maszynie stojącej obok łóżka a ja zapadłem w sen. Gdy się ponownie obudziłem przy moim łóżku stali moi przyszli teściowie, powiedzieli mi iż byłem nieprzytomny od sześciu miesięcy a na moje pytanie o nią odpowiedzieli że zginęła na miejscu. Po tej informacji zamknąłem się w sobie. Teoretycznie mogłem wyjść po maksymalnie miesiącu jednak zostałem przepisany na oddział psychiatryczny i byłem tam dodatkowe pięć. Pamiętam je jak przez mgłę i czasami pojawiają się pojedyncze sceny ale poprzeplatane innymi które wydarzyły się w innym czasie. Kiedy wyszedłem musiałem być na silnych lekach ponieważ miałem bardzo mocne napady paniki na sam widok samochodów. Teraz jest już lepiej, i mimo, że nie mam zamiaru prowadzić a nawet wsiąście do autobusu wiąże się u mnie z dużym strachem to już nie ulegam aż takiej panice jak wcześniej. Muszę Was jeszcze poinformować iż dopiero trzy dnie temu, to znaczy dwa lata po moim wyjściu ze szpitala a trzy od wypadku odważyłem się pójść na jej grób. Nie dlatego, że bałem się cmentarzy, powodem mego strachu była myśl, że jak tam pójdę to ona naprawdę umrze. Do tej pory mogłem oszukiwać sam siebie iż ona gdzieś jest, pozbawiona pamięci i osamotniona ale jest. Jednak od tego czasu przychodzę i rozmawiam z nią codziennie. I zanim powiecie, że oszalałem, wiem iż nie odpowie mi ale kiedy powiem jej o wszystkich moich planach oraz wyobrażenie naszego wspólnego życia, jakoś tak lżej mi się robi.
Komentarze
Prześlij komentarz
Ta sekcja należy do Was. Zostawcie ślad po sobie ;)