Strefa - Fragmenty

Cześć, dwano nie wstawiałem wam niewielkich elementów własnych tekstów co. Tak naprawdę jest to spowodowane tym, że nie za bardzo miałem kiedy pisać cokolwiek więcej niż opinie/recenzje ale na wiecie gdy coś wejdzie do głowy to będzie przypominać o sobie tak długo aż nie zostanie spisane, nawet w takiej bardzo pobieżnej wersji. Mimo, że w głowie wszystko jest bardziej szczegółowe i akcja szła dalej.

Z chęcią dowiem się co sądzicie na temat tej pozycji, tylko proszę byście nie zwracali uwagi na braki interpunkcyjne.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jechałem na miejsce akcji z czwórką osób z którymi współpracuję. Kiedy mi ich przedstawiono to zazdrościłem im tego zgrania. Czasem zachowywali się jakby podczas wykonywania zadań czytali sobie w myślach. Kiedy tak przejeżdzałem po nich wzrokiem to najdłużej zatrzymałem się na niej. Już niedługo będę musiał wyjść z samochodu i wykonać swoją misję a nadal nie powiedziałem jej co czuję, nawet nie wiem czy ona czuje coś podobnego. Nawet miałem jedną myśl by nie przyjmować swojej misji a za to powiedzieć jej wszystko i wyjechać gdzieś daleko, ale nawet nie wiem czy ona czuje to samo. Wstałem i poprawiając maskę od kombinezonu podszedłem do jednej z podwójnych drzwi pojazdu. Starałem się odciąć od wszystkiego co się dzieje i mimo iż wiedziałem, że ekipa coś mówi to sens tych słów nie docierał do mnie. Samochód zatrzymał się na granicy strefy a ja wszedłem najpierw do pierwszego pomieszczenia, wielkości mniej więcej szafy. Kiedy drzwi zamknęły się szczelnie za mną otworzyłem wejściowe i wyszedłem na zewnątrz. Wiedziałem, że będą mnie obserwować, pewnie boją się, że stchórzę i "dam dyla", niedoczekanie wasze. Wyłączyłem licznik geigera ponieważ jego odczyty z każdym krokiem szły w górę, nie mam pojęcia dlaczego jako jedyny przeżyłem i dlaczego nie zostawia we mnie żadnych śladów lecz gdy odkryto, że małe dawki promieniowania niweluję to dano mi do wyboru spróbować oczyścić strefę. Z takimi rozmyślaniami oraz wspomnieniami wszystkiego co przeżyłem udałem się do granicy poza którą nikt mnie nie mógł obserwować. Gdy ją przekroczyłem to pierwszą czynnością było odpięcie maski i rzuceniem jej sobie pod nogi, pierwsze oddechy sprawiły mi niezbyt dużą przyjemność, powietrze było kwaśne, ciężkie i wywoływało kaszel. Ale po przyzwyczajeniu zacząłem zdejmować resztę kombinezonu, zostawiłem go jakieś dwa, trzy kroki od maski i dalej poszedłem w swoich spodniach za kolano, koszulce z krótkim rękawem oraz krótkich tenisówkach. Nie wiem gdzie dokładnie szedłem ale wiedziałem, że gdy tam dotrę to dowiem się tego. Po godzinie marszu trafiłem na miejsce. Przyklęknąłem na jedno kolano, dotknąłem ziemi lewą ręką i zaraz głośno krzyknąłem z bólu oraz upadłem na ziemię jak ktoś kto został mocno uderzony w brzuch jakimś twardzym przedmiotem, stalowym kijem czy innym niezbyt przyjemnym uderzeniem. Przez chwilę tak leżałem z zamkniętymi oczami po czym wstałem z myślą, że wykonam tę misję do końca dla niej, bez względu na to jaki ból przyjdzie mi przyjąć. Zająłem swoją poprzednią pozycję i mimo kolejnego uderzenia bólu już nie przerwałem połączenia.
TYMCZASEM W POJEŹDZIE
Kiedy łącznik wyszedł z pojazdu zajeliśmy swoje miejsce przy monitorach. Licznik gaigera wychodził poza skalę i żaden z nas nie przeżyłby pięciu sekund na zewnątrz ale on szedł jakby w ogóle nic tam nie było, porucznik Kasia zasiadła przy monitoringu kotrolując czy odczyty nie wskazują jakichś skoków przez które powinniśmy go ewakuować i odjechać jak najdalej. Mówi, że to dla dobra misji ale wszyscy w ekipie wiemy że tak naprawdę to czuje do niego mięte i była przeciwna temu by podejmował takie ryzyko. Obserwowała go tak długo jak tylko można było a gdy doszedł do granicy przełączyła się na satelitę, ten sposób nie był tak szcegółowy jak nasze kamery ale przynajmniej obejmował całą strefę. "Co on robi", powiedziała przez co wszyscy zbliżyliśmy się do monitora. "Zdejmuje kombinezon, przecież zaraz umrze", jednak on szedł dalej w swoim letnim ubraniu. Obserwowaliśmy go przez całą podróż aż zatrzymał się licznik spadł o cztery stopnie. Tylko tyle i aż tyle, przez moment nie poruszał się a potem znowu zaczął spadać i nie zatrzymał się już dopóki nie spadł do zera. "Może urządzenie się zepsuło", powiedziałem niepewnie biorąc do pomiarów inne, o mniejszym zasięgu ale to nie ważne. One też wskazywały zero. Z obawą wyszliśmy na zewnątrz mając na sobie kobinezony. Zrobiliśmy kilka badań po czym ostrożnie ściągnęliśmy maski. Powietrze, świeże i czyste. I co dziwne, czystsze niż mogliśmy sądzić, ale wtedy nie wiedzieliśmy tego. Pani porucznik natychmiast poszła w kierunku gdzie poszedł on i z trudem namówiliśmy ją aby wsiadła do samochodu i pojedziemy po niego. Jechaliśmy z otwartymi drzwiami chłonąc czyste powietrze bez radiacji i coraz bardziej dziwiąc się jego mocy. W pewnym momencie porucznik wyskoczyła z samochodu i podbiegła do leżącego na brzuchu ciała, chwytając apteczki ruszyliśmy w jej ślady. Porucznik dopadła do niego pierwsza obróciła na plecy i cicho powtarzała jedno zdanie niczym mantrę lub jakieś zaklęcie "Proszę żyj, nie umieraj, potrzebuję cię".


Komentarze