W tym miesiącu w wyniku wyzwania grupowego wyciągam z szuflady opowiadanie nigdy wcześniej nie publikowane. Jest to jedno z pierwszych opowiadań i w porównaniu z obecnymi bardzo słabe ale jak to mówią "od czegoś się zaczyna.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Na horyzoncie coś widać, to jacht. Niestety nie można odczytać nazwy. Na okręcie nie widać żywej duszy a statek kieruje się pchany prądem morskim, wprost na nadciągającą burzę. Przyjrzyjmy się bliżej temu okrętowi. Na mostku nie ma nikogo kto by kierował statkiem, w kajucie kapitańskiej są mapy z których wynika że statek wypłynął z portu w Rzymie i wiózł ze sobą towary dla kolonii. Nagle wszystko ciemnieje a statkiem zaczyna coraz bardziej kołysać, słychać kroki podążające w kierunku mostka. To dwóch rosłych marynarzy, wyglądali na zaskoczonych nagłą zmianą pogody, a przecież chmury było widać od co najmniej tygodnia. Następne co pamiętam to ogłuszający trzask, kawałki statku unoszące się na powierzchni i wyspę, wyspę na której miałem spędzić resztę życia.
Następnego dnia ujrzałem owoce które przypominały maliny, jednak były od nich mniej słodkie i zawierały więcej wody. Nagle coś usłyszałem, czym prędzej wziąłem kilka malin i zacząłem ostrożnie iść w kierunku skąd doszedł mnie ów dźwięk. Jakież było moje zdziwienie gdy zobaczyłem człowieka, żywego człowieka. Oddychał ale potrzebował wody, od razu dałem mu kilka malin i zaciągnąłem pod drzewo. Bałem się tej nocy bardziej niż wcześniejszych, gdyż nie mogłem spać już na drzewie musiałem opiekować się drugim rozbitkiem póki nie odzyska pełni sił. Noc była potwornie cicha, tak cicha że nie można było spać. Ta wyspa jest dziwna, nie wiem czy to moja psychika czy coś na wyspie ale wszelki strach, nawet ten który myślałem że zwalczyłem już w dzieciństwie teraz powrócił i zaatakował ze zdwojoną siłą. Wszelkie dobre myśli są teraz bledsze i słabsze jak gdyby zaatakowane jakimś wirusem. Teraz przypomniało mi się coś dziwnego na co nie zwróciłem uwagi, gdy zobaczyłem rozbitka zdawało mi się, że chmury tworzące owy „pierścień” jakby się skurczyły a wyspa nabrała kolorów, ale to przecież niemożliwe to musiała być jakaś halucynacja. O słyszę że pacjent się budzi, może dowiem się czegoś o wyspie i poznam sposób na wydostanie się z niej.
Nareszcie przestało padać. Uzupełniliśmy zapasy i udaliśmy się do jaskini. Gdy wyszliśmy z lasu „ścieżka” która szliśmy zaczęła iść w górę, rośliny były tylko małymi, szarymi, jak wszystko na wyspie, samotnymi krzakami. Weszliśmy do jaskini gdy się już ściemniało. Czym prędzej wyjęliśmy z „plecaków” drewno wzięte z lasu i rozpaliliśmy ogień. Ogień rozpalamy trąc jeden patyk o kawałek kory wyłożony suchym mchem. Mech ciężko znaleźć dlatego nie używamy go wiele. Jutro obejrzymy dokładniej nasz nowy dom.
Już trzy tygodnie mieszkamy w jaskini, dzisiaj skończyliśmy szykować zapasy. Na końcu jaskini jest tunel, właśnie go będziemy badać. Tunel powoli biegnie w dół po jakichś czterystu metrach musieliśmy zapalić pochodnie, tylko jedną żeby na dłużej starczyło. Gdy jeden z nas spał zmęczony drugi starał się podtrzymywać ogień żeby nie pomylić drogi. Wędrowaliśmy tak przez kilka dni. Gdy w końcu skończyło się jedzenie i woda wiedzieliśmy, że nie ma już odwrotu bo na naszą wyspę żywi nie wrócimy. Przez ostatnie dwa dni zapaliliśmy pochodnie tylko raz, została nam tylko jedna, gdy tak szliśmy w ciemności coś trzasnęło mi pod butem odruchowo zapaliłem pochodnię i ujrzałem wszędzie kości, ludzkie kości, a ja stanąłem na czaszce. Szybko biegliśmy dalej, żeby zostawić to cmentarzysko za sobą. Później szliśmy w ciemności nie wiem jak długo, ale gdy zobaczyliśmy snop światła i wyjście dodało nam to energii. Gdy wyszliśmy na zewnątrz przez jakiś czas nic nie widzieliśmy lecz później, gdy nasze oczy przyzwyczaiły się do słońca zobaczyliśmy kolory, kolory liści, drzew, nieba i wszystkiego później wioskę i dym. Nagle poczułem ból z tyłu głowy i straciłem przytomność………
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jak możecie zauważyć opowiadanie jest napisane bardzo pobieżnie, brak opisów czy budowania obrazu bohatera to tylko jedna z opcji które obecnie są trochę lepiej pisane. Jeśli chcecie zobaczyć bardziej aktualne opowiadania to zajrzyjcie do "Detektywa" czy "Wyklętych".
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Gdzieś
na oceanie jest wyspa wokół której, niczym „pierścień” są
burze i sztormy. Żaden okręt a właściwie żadna osoba dowodząca
statkiem nie ma odwagi sprawdzić co tam jest, jak jest na wyspie.
Wyspę tę nazwano, przez bardzo gęste pasmo sztormów (wyspą
umarłych).
WYSPA UMARŁYCH
Na horyzoncie coś widać, to jacht. Niestety nie można odczytać nazwy. Na okręcie nie widać żywej duszy a statek kieruje się pchany prądem morskim, wprost na nadciągającą burzę. Przyjrzyjmy się bliżej temu okrętowi. Na mostku nie ma nikogo kto by kierował statkiem, w kajucie kapitańskiej są mapy z których wynika że statek wypłynął z portu w Rzymie i wiózł ze sobą towary dla kolonii. Nagle wszystko ciemnieje a statkiem zaczyna coraz bardziej kołysać, słychać kroki podążające w kierunku mostka. To dwóch rosłych marynarzy, wyglądali na zaskoczonych nagłą zmianą pogody, a przecież chmury było widać od co najmniej tygodnia. Następne co pamiętam to ogłuszający trzask, kawałki statku unoszące się na powierzchni i wyspę, wyspę na której miałem spędzić resztę życia.
Rozdział 2
Pierwsze
wrażenie nie było zbyt miłe, drzewa były szare a dalej w głąb
wyspy widać było dymiącą górę, wulkan. Pomimo strachu
postanowiłem obejść wyspę w poszukiwaniu pozostałych członków
załogi. Krajobrazy które mijałem napawały mnie strachem. Ziemia
po której chodziłem to zastygła lawa, woda była ciemna, bardzo
ciemna. Zbliżała się pierwsza noc którą postanowiłem spędzić
wysoko. Wdrapałem się na drzewo i miałem nadzieję, że nie ma tu
ludożerców.
Rozdział 3
Obudziłem
się gdy było jeszcze ciemno, z każdej strony dochodziła do mnie
głucha cisza. Około 12 słońce wyszło ponad ten potężny
pierścień i oczom mym ukazał się obraz szarych drzew, krzewów,
świat całkowicie wyjałowiony z kolorów. Czym prędzej pobiegłem
na miejsce gdzie ubiegłego dnia skończyłem szukać, poszukiwania
dodawały mi nadziei, że nie jestem tu jedynym rozbitkiem, lecz ta
nadzieja malała wraz z upływem czasu spędzonym na wyspie. Czułem
się jak jedzenie które nadgryzione zostawia się na później, w
tej wyspie jest coś strasznego, coś co zabija wszelkie żywe i
radosne myśli, a sens życia to największy jej przysmak. Powoli
zaczynałem rozumieć dlaczego wszystko jest tu szare i smutne.
Rozdział 4
Następnego dnia ujrzałem owoce które przypominały maliny, jednak były od nich mniej słodkie i zawierały więcej wody. Nagle coś usłyszałem, czym prędzej wziąłem kilka malin i zacząłem ostrożnie iść w kierunku skąd doszedł mnie ów dźwięk. Jakież było moje zdziwienie gdy zobaczyłem człowieka, żywego człowieka. Oddychał ale potrzebował wody, od razu dałem mu kilka malin i zaciągnąłem pod drzewo. Bałem się tej nocy bardziej niż wcześniejszych, gdyż nie mogłem spać już na drzewie musiałem opiekować się drugim rozbitkiem póki nie odzyska pełni sił. Noc była potwornie cicha, tak cicha że nie można było spać. Ta wyspa jest dziwna, nie wiem czy to moja psychika czy coś na wyspie ale wszelki strach, nawet ten który myślałem że zwalczyłem już w dzieciństwie teraz powrócił i zaatakował ze zdwojoną siłą. Wszelkie dobre myśli są teraz bledsze i słabsze jak gdyby zaatakowane jakimś wirusem. Teraz przypomniało mi się coś dziwnego na co nie zwróciłem uwagi, gdy zobaczyłem rozbitka zdawało mi się, że chmury tworzące owy „pierścień” jakby się skurczyły a wyspa nabrała kolorów, ale to przecież niemożliwe to musiała być jakaś halucynacja. O słyszę że pacjent się budzi, może dowiem się czegoś o wyspie i poznam sposób na wydostanie się z niej.
Rozdział 5
Dzisiaj
od samego rana budowałem szałas, zbiera się na deszcz niestety
szałas nadal nie jest kompletny, dach jest już dobry ale ciągle
brakuje ścian. Chodzę po całej wyspie szukając jakiegoś sposobu
żeby się stąd wydostać, ale chyba jedyny sposób to przepłynąć
przez pierścień chmur, a żywy z pierścienia nie wypłynę. Całą
wyspę już „zwiedziłem” w jej środku jest jaskinia, na wschód
od jaskini jest źródełko słodkiej wody. Na zachód są drzewka na
których powieszę sobie hamak, od razu kiedy go zrobię. Co się ze
mną dzieje, już planuje co zrobię na wyspie. Chyba zaczynam
wariować.
Rozdział 6
Szałas
był gotowy na czas, od razu jak postawiliśmy ostatnią ścianę
zaczął padać deszcz. Razem z drugim rozbitkiem musiałem co chwilę
uszczelniać dach żeby nie przeciekał. Gdy przestanie padać
przeniesiemy się do jaskini. Na razie robimy z liści worki do
przenoszenia i przechowywania jedzenia i wody. Cały czas mam
przeczucie że ktoś nas obserwuje, może ten ktoś , o ile jest
prawdziwy, zna sposób na wydostanie się z wyspy.
Rozdział 7
Pada
już od 3 dni, musimy oszczędzać nasze zapasy jedzenia i wody gdyż
na dworze jest taki wiatr, że nie można wyjść. Mam nadzieje, że
deszcz szybko się skończy. Gdy zamykałem drzwi które otworzył
wiatr, trzeba je było zablokować, zobaczyłem jakiś kształt,
chyba nas obserwuje. Pojemniki na żywność które szykujemy na
przeprowadzkę do jaskini są już gotowe, lecz pojemniki na wodę
nadal są zbyt nieszczelne. Mam nadzieję, że rozwiążemy ten
problem zanim przestanie padać.
Rozdział 8
Nareszcie przestało padać. Uzupełniliśmy zapasy i udaliśmy się do jaskini. Gdy wyszliśmy z lasu „ścieżka” która szliśmy zaczęła iść w górę, rośliny były tylko małymi, szarymi, jak wszystko na wyspie, samotnymi krzakami. Weszliśmy do jaskini gdy się już ściemniało. Czym prędzej wyjęliśmy z „plecaków” drewno wzięte z lasu i rozpaliliśmy ogień. Ogień rozpalamy trąc jeden patyk o kawałek kory wyłożony suchym mchem. Mech ciężko znaleźć dlatego nie używamy go wiele. Jutro obejrzymy dokładniej nasz nowy dom.
Rozdział 9
Już trzy tygodnie mieszkamy w jaskini, dzisiaj skończyliśmy szykować zapasy. Na końcu jaskini jest tunel, właśnie go będziemy badać. Tunel powoli biegnie w dół po jakichś czterystu metrach musieliśmy zapalić pochodnie, tylko jedną żeby na dłużej starczyło. Gdy jeden z nas spał zmęczony drugi starał się podtrzymywać ogień żeby nie pomylić drogi. Wędrowaliśmy tak przez kilka dni. Gdy w końcu skończyło się jedzenie i woda wiedzieliśmy, że nie ma już odwrotu bo na naszą wyspę żywi nie wrócimy. Przez ostatnie dwa dni zapaliliśmy pochodnie tylko raz, została nam tylko jedna, gdy tak szliśmy w ciemności coś trzasnęło mi pod butem odruchowo zapaliłem pochodnię i ujrzałem wszędzie kości, ludzkie kości, a ja stanąłem na czaszce. Szybko biegliśmy dalej, żeby zostawić to cmentarzysko za sobą. Później szliśmy w ciemności nie wiem jak długo, ale gdy zobaczyliśmy snop światła i wyjście dodało nam to energii. Gdy wyszliśmy na zewnątrz przez jakiś czas nic nie widzieliśmy lecz później, gdy nasze oczy przyzwyczaiły się do słońca zobaczyliśmy kolory, kolory liści, drzew, nieba i wszystkiego później wioskę i dym. Nagle poczułem ból z tyłu głowy i straciłem przytomność………
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jak możecie zauważyć opowiadanie jest napisane bardzo pobieżnie, brak opisów czy budowania obrazu bohatera to tylko jedna z opcji które obecnie są trochę lepiej pisane. Jeśli chcecie zobaczyć bardziej aktualne opowiadania to zajrzyjcie do "Detektywa" czy "Wyklętych".
Komentarze
Prześlij komentarz
Ta sekcja należy do Was. Zostawcie ślad po sobie ;)