Paczka - porzucony projekt z gatunku akcja

Poniżej przedstawiam Wam prolog i dwa pierwsze rozdziały czegość co miało być książką akcji. Jest to wersja bardzo surowa przed poprawkami i pełna elementów które podczas "szlifowania diamentu" wyleciałyby bądź zostały rozbudowane. Jako, że jest to projekt porzucoony chciałem Wam go pokazać abyście zobaczyli moje nieudane próby wejścia w ten gatunek.

----------------------------------------------------------------------------------------------------

Prolog

Sebastian Kot, siedział w barze, a dokładniej w narożnym stoliku naprzeciwko drzwi. Był to obskurny lokal, ale w takich najłatwiej było wejść i wyjść niezauważonym. Sebastian pił swoje piwo, letnie i całkowicie bez gazu. Normalnie zostawiłby je i wyszedł lecz nie wiedział co robić. Robota się nie kleiła, sprzedał dom a przyczepa o której marzył nadal była po za jego zasięgiem. Cały jego dobytek miał w samochodzie zaparkowanym w pobliżu lokalu. Mężczyzna zaczął bawić się monetą, poruszał palcami tak, że wyglądało jakby moneta sama chodziła po jego dłoni. Tak go wciągnęła ta zabawa, że nawet nie zauważył jak do jego stolika przysiadła jakaś kobieta, zwrócił na nią uwagę gdy ta się odezwała.
- Pan Kot. - bardziej stwierdzała niż pytała - słyszałam, że jest pan najlepszy.
- Zależy w czym. - odparł przywołując na twarz jeden z bardziej uwodzicielskich uśmiechów. Kobieta była atrakcyjną brunetką o średniej długości włosach, spadających swobodnie na ramiona gdzie część z nich szła w przód a reszta zostawała z tyłu. Jednak gdy spojrzał jej w oczy, intensywnie zielone oczy nic już się nie liczyło - Co konkretnie ma pani na myśli.
- Mam dla pana, zlecenie. Szybkie, łatwe i za bardzo atrakcyjną opłatą. - powiedziała zniżając głos do szeptu i nachylając się w moją stronę.
- Gdzie tkwi haczyk? - spytał, również szeptem.
- Musi pan odłożyć na bok wszystkie inne sprawy. Niech się pan nie martwi, gdy wykona pan zlecenie więcej się nie spotkamy.
- Nie wiem czy chcę, by nasze pierwsze spotkanie było ostatnim. - powiedział znowu się uśmiechając tym razem w inny sposób, niestety bez efektu - Może spotkamy się w jakimś lepszym lokalu.
- Panie Sebastianie - mężczyzna odsunął się delikatnie gdy kobieta to powiedziała, był pewny, że nie podawał jej imienia ani nie widzieli się nigdy wcześniej, nawet przelotnie - ostrzegam pana, proszę przestać bawić się w te głupie gierki i powie czy przyjmuje zlecenie czy nie. - gdy to powiedziała w jej dłoni na ułamek sekundy coś błysnęło.
- Pogadajmy o interesach, na czym miałoby polegać to zlecenie?
- Nareszcie - powiedziała wypuszczając powietrze - Pojedzie pan do Bali i dostarczy przesyłkę archeolog Kori Takawie. Potem ktoś się z panem skontaktuje i wręczy wynagrodzenie. Zgadza się pan?
- Do Bali daleka droga.
- Niech pan się o to nie martwi, zwrócimy wszelkie koszty.
- Niech będzie, zgadzam się.
- Cieszę się, że usłyszałam taką odpowiedź - powiedziała kobieta po czym położyła na stoliku małą paczuszkę, wielkości najwyżej dziesięć na dziesięć centymetrów i wagą około kilograma oraz kopertę - To rzeczona paczka, niech się pan nie martwi to nie narkotyki czy jakiś nielegalny produkt, a w tej kopercie jest zaliczka, gdy dostarczy pan przesyłkę dostanie trzy razy więcej niż tam jest. Gdy to powiedziała odwróciła się i spokojnie oraz pewnie opuściła lokal, mężczyzna schował paczkę do kieszeni i otworzył kopertę. Gdy zobaczył ile jest w środku o mało nie krzyknął. Za tę kwotę mógł żyć przez pół roku żyć w najdroższym hotelu nie dbając o jakiekolwiek koszta.Wstał od stolika, zapłacił za niedopite piwo i poszedł do zaparkowanego samochodu by udać się na lotnisko i sprawdzić kiedy jest najwcześniejszy lot do Bali.

Rozdział 1

Wszystkie formalności na lotnisku odbyły się bardzo szybko, włącznie z załatwieniem nielimitowanego postoju na wewnętrznym parkingu. Musiałem za niego zapłacić, ale dzięki temu po powrocie będę pewny, że samochód będzie na mnie czekał wraz ze wszystkimi rzeczami w środku. Przy przechodzeniu przez barierki trochę bałem się usłyszeć ich dźwięk, na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Lot minął bez zakłóceń jeśli nie liczyć, że co chwila sięgałem do kieszeni w celu potwierdzenia iż paczka dalej tam jest. Lotnisko na którym wylądowałem było niewielkie, jeden terminal i jedna duża hala wspólna dla przylatujących i odlatujących. Może powinienem powiedzieć trochę o Bali, jest to małe państwo leżące w Azji, ale na terenach gdzie granice nie są zbyt rygorystycznie traktowane. Stolica Bali nosi tą samą nazwę dlatego dość często używam tej nazwy. Na lotnisku pierwsze co to szukałem jakiegoś stoiska z ulotkami by znaleźć jakiś lokal, lecz w tej chwili podszedł do mnie mężczyzna w eleganckim czarnym garniturze mówiąc - Szuka pan hotelu, znam idealne miejsce dla pana. - mówił z wyraźnym akcentem i widać było, że dostaje procent od każdego klienta.
- Zgadł pan. Jaki hotel mi pan prezentuje?
- Najlepszy. - odparł mężczyzna - Hotel Arizona, jeśli pan chce to od razu się tam wybierzemy. Mam własną taksówkę.
- Niech będzie. - odpowiedziałem i udałem się za mężczyzną. Taksówką okazał się jakiś minimum dwudziestoletni gruchot który wygląda jakby miał się za chwilę rozsypać. Jednak w środku wyglądał zaskakująco solidnie, rozsiadłem się wygodnie i pojechaliśmy. Po dziesięciu minutach coś mnie zaniepokoiło, nachylam się w kierunku kierowcy i mówię. 
- Wie pan, może jednak pojedziemy do ambasady. Właśnie przypomniało mi się, że powinienem się do nich zgłosić. - kierowca nic nie odpowiedział tylko przełączył jakiś guzik na tablicy rozdzielczej a między nami wysunęła się szyba, nieprzeźroczysta. Dodatkowo zamknęły się drzwi “Muszę uciekać”, pojawiła się myśl. Na początku pociągnąłem klamkę, oczywiście drzwi ani drgnęły. Następnie uderzałem w okno. Uderzałem kilka razu bez efektu, otworzyłem swój plecak i wyciągnąłem z niego swój szwajcarski scyzoryk. Otworzyłem korkociąg i ułożyłem scyzoryk w dłoni tak by korkociąg wystawał. Następnie z całej siły uderzyłem w szybę. Na dźwięk rozbijanego szkła szyba w środku podniosła się a kierowca próbował wycelować we mnie pistolet, piszę próbował bo jednym okiem cały czas patrzył na ulicę, nie myśląc dużo kopnąłem zagłówek który uderza mężczyznę w głowę a on sam ląduje na kierownicy. Odruchowo zwolnił a ja wykorzystałem moment i wyskoczyłem przez okno. Wylądowałem na chodniku z przewrotem i popatrzyłem za siebie na auto, uderzyło w jakiś słup przy drodze ale kierowca już doszedł do siebie. I nadal miał broń, jedyna moja szansa to ucieczka, poderwałem się do biegu, obok mnie co chwila odłamywał się tynk z budynków dlatego często zmieniałem kierunek biegu. Nagle wpadła mi do głowy myśl, szalona i niebezpieczna. Wybiegłem na ulicę, ruchliwą. Prześlizgnąłem się po trzech maskach by nie tracić prędkości a po wejściu na chodnik od razu skręciłem o dziewięćdziesiąt stopni i wpadłem siłą rozpędu do odjeżdżającego autobusu, dziękując w duchu, że używają tych otwartych z tyłu. Obejrzałem się za siebie by zobaczyć, że mężczyzna próbuje odczytać rozkład jazdy a po chwili uderza w niego pięścią. Wypuściłem powietrze i usiadłem opierając się o ścianę. Wysiadłem cztery przystanki dalej gdy zmienili się kontrolerzy i natychmiast podszedłem do kiosku i zakupiłem plan miasta i mazak. Potem poprosiłem kobietę w sklepie by zakreśliła miejsce mojego aktualnego pobytu. Obejrzałem dokładnie mapę i niczego nie znalazłem, jednak sprzedawczyni spytała - Szuka pan czegoś konkretnego?
- Tak jakiegoś muzeum, centrum archeologii czy miejsca gdzie się spotykają bądź pracują.
- Wie pan, wiem o wszystkim co dzieje się w mieście i myślę, że mogę pomóc. Nie słyszałam o żadnym spotkaniu ale coś zostało znalezione w tym miejscu, pokazała południowo-wschodni skraj mapy, miały tam być wybudowane osiedla domków jednorodzinnych, lecz coś znaleźli i wezwano całą ekipę archeologów. Na pana miejscu tam bym zaczęła.
- Dziękuje, a jak się nazywa ta ulica.
- Proszę powiedzieć rykszarzom by zawieźli pana na plac nadziei, oni są najpewniejszym środkiem transportu w tym mieście. - uśmiechnęła się figlarnie i mruknęła. Podziękowałem jej i bez problemu znalazłem miejsce gdzie rykszarze odpoczywają a gdy dowiedziałem się który nich jest wolny ten spytał o adres i pojechaliśmy, już bez niespodzianek.

Rozdział 2

Teren prac archeologicznych był rozległy, Nad jej częścią rozciągał się namiot, ale pozbawiony ścian. Było też kilka lepianek, ale nigdzie żywego ducha. Ostrożnie zszedłem i skierowałem się do namiotu, kiedy byłem w odległości jakichś dwudziestu kroków usłyszałem dziwny dźwięk. Poszedłem dalej w miejsce gdzie zobaczyłem trzydzieści postaci kobiet i mężczyzn na czworakach z pędzelkami w dłoni, podchodzę do najbliższej postaci i powiedziałem - Przepraszam, wie pan gdzie jest Kori Takawa? Muszę się z nią spotkać.
- Jest za tamtym wzgórzem, pracuje przy stole. - odparł nawet na mnie nie spoglądając.
- Dziękuje. - powiedziałem i udałem się we wskazanym kierunku.
Stół był kawałkiem skały, płaskim i równym a na jego rogu kobieta robiła coś jakby odczytywała jakąś inskrypcję. Podszedłem do niej - Pani Takawa? - spytałem. Kobieta zwróciła się ku mnie, zmierzyła wzrokiem po czym wstała i spytała - A pan to ...?
- Sebastian Kot. Czy pani Takawa?
- Oczywiście, inaczej powiedziałabym o tym od razu. A więc panie Sebastianie dlaczego mnie pan szukał?
- Mam coś dla pani. - powiedziałem, po czym wyciągnąłem z kieszeni paczkę - Proszę.
- Co jest w środku?
- Nie wiem, jestem tylko kurierem.
- A może chciałby pan zobaczyć co jest w środku.
- Jeśli nie będzie miała pani nic przeciwko?
- Pod warunkiem, że będziemy mówić sobie po imieniu. - Powiedziała, a gdy zgodziłem się skinięciem głowy to otworzyła paczkę. W środku był medalion z jakimiś kropkami i dwoma wężami tworzącymi ramkę. Kori pogładziła medalion po czym rzekła - Skąd to masz?
- Dostałem od jakiejś kobiety, siedziałem w ... - chciałem powiedzieć w barze ale w ostatniej chwili zmieniłem zdanie - pewnym miejscu i chciała abym ci ją przekazał. Co to jest?
- To mapa do największego skarbu na świecie, jeśli wierzyć pewnej legendzie. Osobiście nie wierzyłam w nią, ale jeśli istnieje mapa to skarb też jest prawdziwy. Jeśli tylko ....
- Jeśli tylko co?
- Jeśli tylko jest prawdziwa. Jednak to można łatwo sprawdzić. W tamtym budynku mam odpowiednie narzędzia, chciałbyś mi towarzyszyć?
- W sumie, z chęcią.
Razem udaliśmy się, a raczej Kori poszła a ja ruszyłem za nią do wskazanego domku. Było tam mnóstwo sprzętu którego nawet nie potrafiłem nazwać. Kori podeszła do stołu i zaczęła czegoś szukać. Wreszcie nałożyła część jakiegoś przeźroczystego płynu na wacik, taki jak do uszu, i ostrożnie natarła medalion. Nagle usłyszeliśmy jakiś hałas na zewnątrz, wyszliśmy, Kori cały czas miała w ręku medalion, zobaczyłem czarny samochód i mnóstwo kurzu wokół świadczącego o nagłym hamowaniu, wysiadło z nich dwóch mężczyzn. Jednego z nich od razu rozpoznałem. To ten z lotniska, gdy nasze spojrzenia się spotkały on krzyknął coś do drugiego mężczyzny i obaj wyciągnęli broń. Niewiele myśląc, a właściwie w ogóle, złapałem kobietę za rękę i pociągnąłem na ziemię. Strzały umilkły, a my wykorzystując chwilę przerwy podnieśliśmy się a Kori krzyknęła do mnie “Biegnij za mną”, po czym pochyleni w przód ruszyliśmy. Pobiegliśmy za budynki a tam Kori wskoczyła do samochodu terenowego, nie myśląc wiele usiadłem na siedzeniu pasażera, a praktycznie prawie usiadłem bo ledwie znalazłem się w środku Kori wcisnęła pedał gazu i ruszyła przed siebie.
- Co się dzieje do cholery, już drugi raz spotykam tego kolesia i po raz drugi chcę mnie zabić.
- Nie chodzi o ciebie, ten medalion jest kluczem. A są tacy którzy nie chcą ujawnić prawdziwości jego istnienia. Są gotowi nawet zabić za milczenie. - Mówiła to wszystko przez cały czas mknąc z oszałamiającą prędkością po drodze na której jest tyle piachu, że praktycznie jest tylko to. Korzystając z okazji przyjrzałem się jej dokładniej. Blondynka, krótkowłosa ma delikatną opaleniznę, ubrana w biały podkoszulek na ramionkach skórzaną jasną kurteczkę kończącą się na poziomie pępka, może trochę niżej, do tego jeansowe szorty w tym samym kolorze z wieloma kieszeniami.
- Seba - powiedziała.
- Słucham?
- Gapisz się.
- Przeszkadza ci to?
- Nie powiedziałam tego. - odpowiedziała z uśmiechem. Zaraźliwym uśmiechem, nagle lusterko między nami rozprysło się na tysiąc kawałków - Cholera, trzymaj się. Teraz będzie trochę rzucać. Po czym zjechała z szosy i pędziła między siebie na przełaj, tyle dobrze, że ci którzy nas ścigali mieli gorzej i nie mogli już strzelać, teraz przydałoby się jakoś ich zgubić.

Komentarze